Moi rodzice zabronili mi wstępu na święta, bo mam „negatywną energię” – nie mieli pojęcia, że ​​właśnie zarobiłem 120 000 000 dolarów – Page 8 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Moi rodzice zabronili mi wstępu na święta, bo mam „negatywną energię” – nie mieli pojęcia, że ​​właśnie zarobiłem 120 000 000 dolarów

Obserwowałem zmianę jakości światła na otynkowanych ścianach.

Poznałem nazwy dziwnych, pięknych, kolczastych roślin rosnących na moim podwórku.

Czytam.

Spałem.

Pozwoliłem, aby siedemdziesięciomilionowy silnik mojego życia zaczął pracować na biegu jałowym i wydał cichy pomruk.

Ale szum nadal był obecny.

Gideon wysyłał kwartalne raporty.

Liczby były porażające.

Inwestycje zarządzane przez jego zespół przynosiły dochód.

Pieniądze przynosiły coraz więcej pieniędzy.

Twierdza była bezpieczna.

Ale uświadomiłem sobie, że twierdza może być tylko pięknym więzieniem, jeśli nigdy jej nie opuszczasz.

Nie byłem porażką.

Nie byłem ofiarą.

Nie byłem tylko ocalałym.

Byłem analitykiem dysponującym ogromnym kapitałem.

Nadszedł czas, aby kapitał zaczął pracować.

Zadzwoniłem do Gideona.

„Zakładam fundację” – powiedziałem.

„Zastanawiałem się, kiedy zadzwonisz w tej sprawie” – odpowiedział. „Masz jakieś nazwisko?”

„Fundacja Stepstone” – powiedziałem. „Krok w górę. Krok na nową ścieżkę”.

„Dobrze. Czysto. A dyrektor, który ma kontakt z publicznością?”

„Mila Ellery” – powiedziałam – moje drugie imię i nazwisko panieńskie mojej matki. Nazwisko, które było moje, ale nie miało bezpośredniego, możliwego do wyszukania związku z rodziną Reyesów.

„Mila Ellery z Fundacji Stepstone” – powiedział, testując słowa. „Działa. Każę Dalrymple’owi złożyć dokumenty dla organizacji non-profit”.

„To nie jest tylko kwestia podatków, Gideonie” – powiedziałem.

„Wiem” – powiedział. „To jest pytanie: «co dalej». Więc co dalej? Komu to przekazujesz?”

„Daję to ludziom, którzy są o jeden zły dzień od katastrofy” – powiedziałem. „Daję to osobie, którą byłem – i ludziom, których moja rodzina nie chciała widzieć”.

Następne dwa tygodnie spędziłem w swoim pokoju strategicznym – małej bibliotece z gliny z tyłu domu – opracowując mapę w taki sposób, w jaki opracowywałbym mapę projektu w Larkpur.

Nie był to fundusz korupcyjny.

To była operacja.

Misja była precyzyjna.

Cel pierwszy: niedawno bezrobotni. Ludzie tacy jak ja, odrzuceni przez restrukturyzację korporacyjną, potrzebujący pomostu, a nie jałmużny.

Cel drugi: samotne matki – grupa, o której moja matka zawsze mówiła z wyjątkowo jadowitą litością.

Cel trzeci: studenci borykający się z luką finansową — ostatnie kilka tysięcy uniemożliwiło im ukończenie studiów.

Cel czwarty: rodziny, które stoją na krawędzi eksmisji — te, na których drzwiach wisiało ostrzeżenie.

To nie była działalność charytatywna.

To była interwencja.

Nie próbowałem tego zrobić sam. To by zamieniło go w projekt próżności.

Byłem dyrektorem generalnym.

Potrzebowałem zespołu.

Zatrudniłem małą, ale niezwykle profesjonalną ekipę.

Grace, była pracownica socjalna z dwudziestoletnim doświadczeniem terenowym, została dyrektorem operacyjnym.

Dwóch biegłych księgowych zajmowało się weryfikacją; ich praca polegała na badaniu legalności każdego wniosku.

Kryteria ustaliłem sam.

Nie byliśmy bezosobowym bankiem.

Bylibyśmy szybcy.

Bylibyśmy cicho.

Bylibyśmy niebiurokratyczni.

Wniosek jednostronicowy.

Recenzja trwająca czterdzieści osiem godzin.

Ale dodałem jeszcze jeden, ostatni, prywatny krok w przypadku dużych dotacji – eksmisje i czesne.

Ostateczna akceptacja będzie należeć do mnie.

Spotykałam się z nimi pod pseudonimem „Mila Ellery, dyrektor fundacji”.

Siedziałam w małym, czystym biurze, które wynajmowaliśmy w niepozornym budynku w centrum miasta, pomiędzy salonem kosmetycznym a rodzinną meksykańską restauracją, gdzie w telewizorze zawsze leciały hiszpańskojęzyczne telenowele i wiadomości Univision z Los Angeles.

Nie podpisywałbym po prostu czeków.

Słuchałbym opowieści.

Pamiętam, jak siedziałem przy stole w jadalni u moich rodziców. Moja porażka była tak „zaraźliwa”, że zostawili dwa puste krzesła.

Moim nowym zadaniem było zajmowanie tych krzeseł.

Pierwszą kobietą, którą spotkałem, była pielęgniarka.

Samotna matka dwójki dzieci, której były mąż przestał płacić alimenty tuż po tym, jak zepsuła się skrzynia biegów w jej samochodzie.

Jeździła autobusem, co wydłużyło jej dojazd o trzy godziny, a teraz została zwolniona z pracy za spóźnienie.

Pozostały jej dwa tygodnie do eksmisji.

Siedziała naprzeciwko mnie, z rękami na kolanach.

Ona nie płakała.

Została wydrążona.

Przerażony.

„Potrzebuję tylko mostu” – wyszeptała. „Nie jestem… nie jestem leniwa. Mam nową pracę w kolejce, ale nie mogę zacząć za trzy tygodnie. A właściciel nie będzie czekał”.

Miała swoje dokumenty – umowę najmu, list z wypowiedzeniem umowy i nową ofertę pracy.

„Jak będzie wyglądać twoja nowa trasa do pracy?” – zapytałem.

„To… to jest na drugim końcu miasta. Autobus. Dwie przesiadki” – powiedziała.

Spojrzałem na jej akta.

„Potrzebujesz mostu” – powiedziałem. „I samochodu też ci trzeba”.

Zapłaciliśmy jej zaległy czynsz i czynsz za kolejny miesiąc.

Daliśmy jej dotację w wysokości 5000 dolarów na zakup niezawodnego używanego samochodu.

Jej twarz uległa przemianie.

Nie krzyczała.

Ona po prostu zaczęła płakać — cichymi, drżącymi łzami.

Nie przytuliłem jej. Nie pogłaskałem jej po dłoni.

Przesunęłam pudełko chusteczek po biurku.

„Grace zajmie się przelewem” – powiedziałem. „Będzie na twoim koncie dziś po południu. Powodzenia w nowej pracy”.

Na tym polegała praca.

Zbudowaliśmy mur anonimowości.

Fundacja Stepstone miała prostą stronę internetową. Czystą. Funkcjonalną. Nie mówiła nic o jej założycielu.

W skład zarządu wchodzili mój prawnik, mój doradca finansowy i lokalny lider społeczności.

„Mila Ellery” nie miała Instagrama ani Facebooka.

Pieniądze płynęły z nieodwołalnego funduszu powierniczego do fundacji — czystej, legalnej, niewidzialnej rzeki.

Pierwsze sześć miesięcy było dla mnie jedną wielką niewiadomą.

Pracowałem ciężej niż kiedykolwiek wcześniej w Larkpur.

O godzinie siódmej byłem już w biurze, czytałem wnioski, spotykałem się z partnerami społecznymi, słuchałem.

Po sześciu miesiącach Grace położyła na moim biurku raport.

Wypłacono czterdzieści indywidualnych stypendiów, których wysokość wahała się od 500 dolarów na podręczniki do pełnego semestru.

Dwadzieścia pięć rodzin z nakazami eksmisji nadal nie opuściło swoich domów.

Stu mężczyzn i kobiet zapisało się na program przekwalifikowania zawodowego, który zorganizowaliśmy we współpracy z lokalnym college’em społecznościowym. Czesne zostało w całości pokryte.

Liczby były czyste.

Wpływ był realny.

Zorganizowaliśmy małe wydarzenie, nie galę.

„Wieczór partnerów społecznych” w skromnym atrium uczelni. Świetlówki. Składane stoły. Flaga amerykańska w rogu sali, obok flagi stanowej Nowego Meksyku.

Podawaliśmy wino w plastikowych kubkach, ser i krakersy.

Goście nie byli miliarderami.

Byli to ludzie tacy jak dr Leair, dyrektorka college’u społecznościowego – bystra kobieta z pasją do edukacji dorosłych. Kilku lokalnych przedsiębiorców.

Przedstawił się mężczyzna o nazwisku Rowan Keats.

Miał czterdzieści kilka lat, czuprynę siwych włosów i ogromną, skupioną energię.

Założył małą, ale dobrze prosperującą firmę zajmującą się oprogramowaniem, wykonującą głównie zlecenia dla firm z Austin i Denver.

Nie był obiektem westchnień.

Był potencjalnym partnerem.

„Mila Ellery” – powiedział, ściskając mi dłoń. „Twój program zawodowy jest mądry. Moja firma desperacko potrzebuje programistów. Te bootcampy nie zawsze są rozwiązaniem. Twój model jest lepszy”.

„Osiągamy pewne sukcesy” – powiedziałem.

„Chcę wejść” – powiedział.

Miał w sobie bezpośredniość człowieka, który coś buduje.

„Chcę współfinansować kolejną grupę. Podwoję wszystko, co wpłacisz, i zagwarantuję rozmowę kwalifikacyjną każdemu absolwentowi, który zda”.

Moje dawne ja — ja z Larkpur — byłoby pochlebione i rozentuzjazmowane.

Nowy ja, dyrektor generalny Stepstone, po prostu skinąłem głową.

„To doskonała propozycja, Rowan. Niech twoi ludzie prześlą ją na piśmie do mojej dyrektor operacyjnej, Grace. Przeanalizujemy warunki”.

Uśmiechnął się.

Szanował granicę.

„Zrobimy to” – powiedział.

Lokalna gazeta, Santa Fe Chronicle, przysłała reporterkę — młodą kobietę z notesem i głodnym spojrzeniem.

„Ta fundacja” – powiedziała, przyciskając mnie do deski serów. „Dopiero się pojawiła. Działa. Ale nikt o pani nie słyszał. Kim pani tak naprawdę jest, pani Ellery?”

Spojrzałem na nią.

Przypomniała mi mnie samą, gdy miałam dwadzieścia kilka lat — analityczkę, która szukała prawdy.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Ciasto czarno-białe

Sposób przyrządzenia: Przygotowujemy ciasto. Mleko oraz miód podgrzewamy do rozpuszczenia i odstawiamy do przestudzenia Następnie całość przekładamy do miski i ...

Najważniejsza witamina eliminująca obrzęki rąk, nóg i stóp

Proces: Przyjmowanie witaminy B6 pomaga złagodzić obrzęk i ból poprzez redukcję stanu zapalnego w komórkach organizmu. 3. Wspomaga dobre krążenie ...

Oto kilka wskazówek, jak przyciągnąć dobrą energię do swojego życia

Fiolet, kolor duchowości i intuicji, zwiększa zaangażowanie intelektualne. Podobnie jak czerń i szarość, brąz należy do kolorów sprzyjających stagnacji. Kolor ...

Flan karmelowy

Wlej mieszankę na flan do formy z karmelem. Umieść formę w dużym naczyniu wypełnionym gorącą wodą (kąpiel wodna) i piecz ...

Leave a Comment