„Nie dzwonię, żeby prosić cię o zmianę zdania” – kontynuował. „Dzwonię, żeby powiedzieć ci, że mi przykro, że cię kocham i że zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciała mnie widzieć”.
Rozłączył się.
Przez dłuższą chwilę siedziałem z telefonem w ręku.
Brzmiał, jakby szczerze żałował.
Ale „przepraszam” nie cofnie tego, co się stało.
„Przepraszam” nie wymaże wspomnienia, jak stałam na lotnisku z walizką w ręku i usłyszałam, że zastąpi mnie matka kogoś innego.
„Przepraszam” nie zmienia faktu, że przez trzydzieści osiem lat dawałem, dawałem i dawałem, a gdy pewnego razu potrzebowałem podstawowego szacunku, on nie potrafił mi go okazać.
Usunąłem pocztę głosową i wróciłem do książki.
Miesiąc po incydencie na lotnisku jadłem lunch z moją przyjaciółką Barbarą, również emerytowaną kardiologiem, w małej restauracji w West Loop, która serwowała dania prawnikom i pracownikom służby zdrowia.
„No i co z tą wycieczką na Hawaje?” – zapytała, mieszając mrożoną herbatę. „Jak było?” Wiedziała, jak bardzo się cieszyłem na wyjazd z całą rodziną.
„Nie poszedłem” – powiedziałem.
„Co? Czemu nie?” – zapytała.
Opowiedziałem jej tę historię.
Wszystko.
Na jej twarzy malowała się cała gama wyrazów: szok, gniew, niedowierzanie.
„Co ci powiedziała Jessica?” – zapytała. „Że jej matka pojedzie zamiast ciebie, bo dzieci kochają ją bardziej? A Kevin po prostu tam stał?”
„Stał tam i zgadzał się z nią” – powiedziałem.
„Margaret, bardzo mi przykro” – powiedziała. „To straszne”.
„Nie przepraszaj” – odpowiedziałem.
Ponieważ w ciągu miesiąca od wyjazdu na lotnisko wydarzyło się coś interesującego.
Zacząłem żyć dla siebie.
Zarezerwowałem podróż do Paryża. Pierwsza klasa, lot bezpośredni z lotniska O’Hare. Luksusowy hotel w 7. dzielnicy z widokiem na Wieżę Eiffla. Dwa tygodnie we wrześniu.
Zapisałem się do klubu książki w lokalnej niezależnej księgarni w Lincoln Park – takiej, w której podłogi skrzypiały, a polecenia książek były wypisywane ręcznie przez obsługę.
Zapisałem się na zajęcia artystyczne w Chicago Cultural Center, gdzie odkryłem, że moje dłonie, które były wystarczająco sprawne, by wykonywać delikatne zabiegi w pracowni kardiologicznej, są teraz w stanie malować zaskakująco udane pejzaże.
Zaczęłam spotykać się z uroczym mężczyzną o imieniu Robert, emerytowanym architektem, którego poznałam lata temu na zbiórce funduszy na szpital i którego spotkałam ponownie w Instytucie Sztuki. Traktował mnie z szacunkiem i szczerym zainteresowaniem, słuchał, kiedy opowiadałam o swojej pracy i ani razu nie zasugerował, że jestem „za stara” na cokolwiek.
Odnowiłam kontakt z przyjaciółmi, z którymi straciłam kontakt, bo byłam zbyt skupiona na tym, żeby być dostępna dla Kevina i wnuków.
Uświadomiłem sobie coś:
Używałam „rodziny” jako wymówki, żeby nie żyć własnym życiem.
„Wiesz co?” powiedziała Barbara, ściskając moją dłoń na stole. „Wyglądasz na szczęśliwszą niż widziałam cię od lat”.
„Jestem szczęśliwszy” – powiedziałem.
„Jestem smutna z powodu utraty relacji z Tylerem i Emmą. To łamie mi serce. Ale reszta? Czuję ulgę”.
„A co z Kevinem?” zapytała. „Myślisz, że mu kiedyś wybaczysz?”
Myślałem o tym.
„Nie wiem” – powiedziałam. „Może kiedyś. Ale wybaczenie nie oznacza, że muszę go z powrotem wpuścić do swojego życia. Nie oznacza powrotu do tego, co było. Ten związek był niezdrowy. Dawałam z siebie wszystko, a nic nie dostawałam. To nie jest miłość. To jest pomaganie”.
„Co stracił, gdy go odcięłaś?” zapytała Barbara.
„Nie tylko spadek” – powiedziałem.
Uniosła brew.
„Dziedzictwo?” – zapytała.
„Mój majątek jest wart około pięciu i ośmiu milionów dolarów” – powiedziałam. „Wiedział, że go odziedziczy. Wiedział o tym od lat. Myślę, że po części dlatego czuł się tak swobodnie, wykorzystując mnie. Wiedział, że te pieniądze i tak w końcu będą jego. Ale teraz, teraz wszystko idzie na cele charytatywne. Czterdzieści procent na Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne. Czterdzieści procent na stypendia medyczne dla niedoreprezentowanych mniejszości. Dwadzieścia procent na schroniska dla kobiet na Środkowym Zachodzie”.
Oczy Barbary rozszerzyły się.
„Pięć i osiem milionów” – powtórzyła. „I stracił wszystko?”
„Tak” – powiedziałem.
„Ale nie chodzi tylko o spadek” – dodałem. „Dawałem mu osiem tysięcy dolarów miesięcznie na różne alimenty. Pomoc w spłacie kredytu hipotecznego. Czesne dla dzieci w prywatnej szkole. Raty za samochód. »Nagłe wypadki«. To daje dziewięćdziesiąt sześć tysięcy dolarów rocznie. Przepadło”.
Barbara cicho zagwizdała.
„Musi mieć kłopoty” – powiedziała.
„Wyobrażam sobie”, powiedziałem. „Ale to już nie mój problem”.
I tak nie było.
Dwa miesiące po incydencie na lotnisku dowiedziałem się od wspólnych znajomych w szpitalu i w kościele, że Kevin i Jessica zabrali dzieci ze szkoły prywatnej i sprzedają swój dom z czterema sypialniami w zielonej dzielnicy z dobrym połączeniem kolejowym do miasta.
Trzy miesiące później dowiedziałem się, że Jessica podjęła pracę w dużym domu towarowym przy skrzyżowaniu autostrad, ponieważ nie byli w stanie związać końca z końcem z samej pensji Kevina.
Cztery miesiące później usłyszałem, że ich małżeństwo przeżywa kryzys. Kłócili się nieustannie. Jessica obwiniała Kevina o „zrujnowanie wszystkiego”. Kevin obwiniał Jessicę o „posunięcie się za daleko”.
Nie poczułem żadnej satysfakcji słysząc to.
Ale nie czułem też żadnego poczucia winy.
Podjęli decyzje.
Żyli z konsekwencjami.
Tak jakbym żyła z decyzją, by w końcu postawić siebie na pierwszym miejscu.
Sześć miesięcy po incydencie na lotnisku otrzymałem list.
Nie od Kevina.
Od dzieci.
Koperta była zaadresowana dziecinnym pismem, kanciastymi literami Tylera, a nasz kod pocztowy w Chicago był lekko przekrzywiony. Z tyłu były naklejki z dinozaurami.
Prawie go nie otworzyłem.
Ale tak zrobiłem.
W środku znajdował się list napisany na papierze w linie.
„Kochana Babciu” – zaczynał się tekst. „Tak bardzo za Tobą tęsknimy. Nie rozumiemy, dlaczego już nas nie zobaczysz. Tata mówi, że popełnił wielki błąd i jesteś bardzo smutna. Mama teraz dużo płacze. Musieliśmy przeprowadzić się do mniejszego domu i teraz chodzimy do nowej szkoły. Ale tak naprawdę to nic, bo poznaliśmy nowych przyjaciół. Chcemy, żebyś wiedziała, że kochamy Cię najbardziej. Nie Babciu Lindo. Ciebie. Nie wiedzieliśmy, że to, co mama powiedziała na lotnisku, tak Cię zasmuci. Myśleliśmy, że po prostu wracasz do domu. Nie wiedzieliśmy, że nie wrócisz. Czy możemy Cię zobaczyć? Tęsknimy za Twoimi uściskami, Twoimi historiami i tym, jak robisz naleśniki z kawałkami czekolady. Wiemy, że tata się mylił. Czy możesz mu wybaczyć, żebyśmy mogli Cię znowu zobaczyć? Kochamy Cię, Tyler i Emma”.
Przeczytałem ten list trzy razy.


Yo Make również polubił
Niedoczynność tarczycy – nie musisz stosować lewotyroksyny
Sernik z mlekiem skondensowanym
Naucz się dobrze gotować jajka: Zacznij od gorącej wody.
Robisz to wszystko źle. Oto właściwy sposób picia soku z ogórków kiszonych