„Raport toksykologiczny?” Głos Arthura zniżył się do szeptu. „Podejrzewasz coś?”
„Podejrzewam wszystko” – powiedziałem cicho.
Jason był zdrowy. Silny. Grał w koszykówkę w YMCA, chodził na piesze wycieczki w weekendy. A Megan… Megan wydawała pieniądze, których nie miała od lat. Luksusowe torebki, weekendowe spa w Napa, prywatny pilates w Bellevue, wszystko z dochodów gospodarstwa domowego, które się nie sumowały.
Widziałem wyciągi z kart kredytowych, które próbowała ukryć.
Widziałam znudzenie w jej oczach, gdy Jason opowiadał o swojej pracy.
I przypomniałem sobie z nowym ukłuciem winy, jak szybko naciskała na jego kremację.
Zatrzymałem się w ostatniej chwili, powołując się na nagły sprzeciw religijny, który wymyśliłem na poczekaniu. Dyrektor zakładu pogrzebowego wyglądał na zirytowanego. Megan wyglądała na wściekłą.
„Tak” – powiedziałem do telefonu. „Chcę dokładnie wiedzieć, jak zginął mój syn. I chcę, żeby Megan zginęła. Nie tylko finansowo. Chcę, żeby straciła wszystko. Dom, który uważa za swój. Życie, na którym zbudowała, kłamie. A jeśli jest winna czegoś więcej niż chciwość… Chcę, żeby straciła wolność”.
Tym razem nie było wahania.
„Uważaj, że to załatwione” – powiedział Artur. „Spotkamy się w hotelu za godzinę”.
Rozłączyłem się.
Słońce zachodziło za Górami Olimpijskimi, zamieniając chmury nad Zatoką w fioletowe siniaki. Światła miasta zapalały się jedno po drugim, tworząc konstelację szkła i stali.
Po raz pierwszy odkąd dłoń Megan zacisnęła się na moim ramieniu nad grobem, poczułem coś w rodzaju jasności.
Nie byłem już bezradnym dziadkiem Harrym.
Byłem właścicielem budynku, który ona chciała sprzedać.
W apartamencie prezydenckim panowała cisza, tykanie zabytkowego zegara stojącego w kącie odmierzało każdą sekundę niczym odliczanie.
Siedziałem w skórzanym fotelu, którego koszt prawdopodobnie przewyższał miesięczny budżet Megan na spa. Mój pogrzebowy garnitur był wciąż wilgotny w mankietach, a na moich butach zasychało błoto z cmentarza.
Nie obchodził mnie luksus, który mnie otaczał. Obchodziły mnie dwaj mężczyźni siedzący naprzeciwko mnie.
Arthur Henderson siedział z jedną nogą założoną na drugą, z siwymi włosami cieńszymi niż pamiętałem, ale oczami bystrymi jak u jastrzębia. Obok niego siedział detektyw John Miller, mężczyzna zbudowany jak emerytowany linebacker, z twarzą pomarszczoną i nieprzeniknioną, z dłońmi spoczywającymi na grubej, manilowej kopercie.
Byli jedynymi ludźmi w Seattle, którzy znali prawdę o tym, kim jestem.
Dla Megan, dla sąsiadów zza ślepej uliczki, dla większości świata byłem emerytowanym wykonawcą, żyjącym z emerytury w pokoju gościnnym mojego syna.
Artur wiedział lepiej.
Założył fundusze powiernicze, spółki-wydmy, spółki z ograniczoną odpowiedzialnością zagnieżdżone w spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością, skomplikowaną sieć, która ukrywała moje prawo własności do trzech wieżowców w centrum miasta i większej ilości nieruchomości komercyjnych, niż Megan byłaby w stanie wymówić.
Zbudowałem swoje imperium odciskami rąk i nieprzespanymi nocami, ale ukryłem je, aby chronić Jasona.
Chciałam, żeby zbudował swoją własną postać, żeby poślubił kogoś, kto go kocha, a nie majątek Bennettów.
„Harry” – powiedział Arthur, odchrząkując – „przeanalizowaliśmy sytuację. Z prawnego punktu widzenia dom, z którego Megan cię właśnie wyrzuciła, należy do Fundacji Bennetta. Jesteś jedynym powiernikiem. Ona nie ma żadnych roszczeń”.
„Nakaz eksmisji, który ci dała” – dodał, stukając w złożony papier na stoliku kawowym – „nie jest wart atramentu. W rzeczywistości, próbując sprzedać dom, dopuściła się oszustwa związanego z tytułem własności. Możemy ją wyrzucić za wtargnięcie w ciągu godziny”.
Powoli pokręciłem głową.
„Nie, Arthurze. Wtargnięcie to jak klepnięcie w nadgarstek. Nie chcę jej sprawiać kłopotu”. Spojrzałem mu w oczy. „Chcę ją wykończyć”.
Miller pochylił się do przodu, skóra zaskrzypiała pod jego ciężarem. Przesunął manilową kopertę po stole.
„Panie Bennett” – powiedział Miller niskim i szorstkim głosem – „zdobyliśmy próbkę, o którą pan prosił. Dyrektor zakładu pogrzebowego był… skłonny do współpracy, gdy tylko Arthur wyjaśnił prawne konsekwencje potencjalnego zabójstwa”.
Moje palce drżały, gdy sięgałam po kopertę.
Nie chciałem tego otwierać.
Dopóki pozostawało zamknięte, Jason zmarł na zawał serca. Tragiczne. Niesprawiedliwe. Ale naturalne.
Otwarcie go oznaczało spojrzenie w mroczniejszą perspektywę.
Pomyślałem o Megan przy grobie, o jej suchych oczach, wyrachowanym głosie, o tym, jak zaplanowała moją eksmisję w zależności od odgłosu ziemi uderzającej o trumnę Jasona.
Rozdarłem kopertę.
W środku znajdowała się pojedyncza kartka papieru: raport toksykologiczny.
Liczby, terminy medyczne i kody laboratoryjne mieszały się ze sobą, aż mój wzrok padł na pojedynczy wpis, podświetlony na czerwono.
Glikol etylenowy.
Spojrzałem na Millera.
„Płyn przeciwzamarzaniowy” – szepnąłem.
Miller skinął głową, zaciskając szczękę.
„To nie był zawał serca, Harry. To było zatrucie. Nie jednorazowa dawka. Wzór na łodydze włosa wskazuje na wielokrotne narażenie. Podawała mu leki od co najmniej sześciu miesięcy – na początku w małych dawkach, prawdopodobnie w kawie, wieczornej zupie. Na tyle, żeby go rozchorować, ospały, zdezorientowany. To imituje niewydolność nerek, problemy z sercem. Powoli rozkłada organizm”.
Żółć paliła mnie w gardle.
Przypomniałem sobie, jak Jason zadzwonił do mnie trzy miesiące wcześniej i powiedział, że czuje się wyczerpany i narzeka na skurcze żołądka.
Powiedziałem mu, że za ciężko pracuje.
Kazałem synowi odpocząć, podczas gdy żona podawała mu truciznę.
„Sześć miesięcy” – powiedziałem ochryple. „Przez sześć miesięcy patrzyła, jak umiera”.
„Zwiększyła dawkę dwa tygodnie temu” – kontynuował Miller klinicznym głosem. „Ostatnia, ogromna dawka wywołała zatrzymanie akcji serca”.
Zamknąłem oczy.
Żal i wściekłość połączyły się w coś zimnego i gorącego, co zdawało się zamrażać moją krew.
Nie była to tylko chciwość.
To było złe.
Megan spojrzała w oczy mojemu synowi, mężczyźnie, który ją kochał, ojcu jej dziecka, i zabiła go krok po kroku.
Za dom, którego nie była właścicielem.
Za styl życia, na który nie zasłużyła.
„Myśli, że wygrała” – powiedział cicho Artur. „Myśli, że jesteś bezradnym staruszkiem, który dziś wieczorem błąka się z walizką”.
Miller sięgnął do torby i wyciągnął tablet. Stuknął w ekran i obrócił go w moją stronę.
„Ona nie ma pojęcia, co ją czeka” – powiedział.
Na ekranie wyświetlano na żywo obraz z systemu bezpieczeństwa, który Miller zainstalował w domu rok wcześniej. Kamery były tak dobrze ukryte, że nie odkryła ich nawet obsesja Megan na punkcie estetyki.
Ramę wypełniał salon, za którego umeblowanie zapłaciłem.
Megan leżała rozwalona na kanapie, z nogami na stoliku kawowym, który sama zbudowałam w moim pierwszym warsztacie stolarskim. Trzymała kieliszek czerwonego wina, leniwie nim kręcąc. Nie było chusteczek. Nie było też oprawionego zdjęcia Jasona, które przyciskała do piersi.
Ona się śmiała.
Zaśmiała się do telefonu, odrzucając głowę do tyłu i obnażając zęby w triumfalnym uśmiechu. Rozejrzała się po pokoju z zaborczą satysfakcją zdobywcy obserwującego upadłe królestwo.
Nie miała pojęcia, że ściany się zaciskają.
Nie miała pojęcia, że mężczyzna, którego myślała, że porzuciła, obserwował ją z apartamentu w Ritzu, trzymając w ręku dowody jej potępienia.
„Ona świętuje” – powiedziałem beznamiętnie.
„Świętuje własny pogrzeb” – poprawił go Artur. „Harry, mając raport toksykologiczny i dokumenty dotyczące funduszu, możemy natychmiast iść na policję. Możemy ją aresztować za morderstwo”.
„Nie” – powiedziałem.
Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie.
„Oskarżenia o morderstwo wymagają czasu” – powiedziałem. „Wielka ława przysięgłych. Rozprawy w sprawie kaucji. Medialna manipulacja. Będzie płakać przed kamerą. Znajdzie jakiś sposób. Najpierw chcę ją złamać. Chcę pozbawić ją arogancji, zanim odbierzemy jej wolność. Co nam jeszcze pozostało?”
Arthur wyciągnął drugi, grubszy dokument, oprawiony niebieską taśmą klejącą.
„Przeprowadziliśmy audyt kryminalistyczny, o który pan prosił” – powiedział. „Jest gorzej, niż myśleliśmy”.
Otworzył ją i zaczął przewracać strony.
„Megan nie tylko wyssała Jasona z palca. Podrobiła jego podpis na trzech wnioskach o pożyczkę. Otworzyła karty kredytowe na twoje nazwisko. Przelała pieniądze z konta emerytalnego Jasona na konto zagraniczne na Kajmanach. Mamy cyfrowy ślad. Adresy IP. Sfałszowane podpisy. To nie jest zwykłe morderstwo”.
Stuknął w stos.
„To oszustwo elektroniczne, kradzież tożsamości, oszustwo bankowe i znęcanie się nad osobami starszymi. Przestępstwa federalne. W przeciwieństwie do zarzutu morderstwa, który będzie próbowała zatuszować, twierdząc, że była w depresji lub wspomaganym samobójstwie, papierowy ślad jest czysty”.
Spojrzałem z raportu toksykologicznego na akta oszustwa i w mojej głowie zrodził się plan.
„Nie chcę jeszcze detektywów od zabójstw pod jej drzwiami” – powiedziałem. „Jeśli aresztują ją za morderstwo, połowa okolicy zacznie się zastanawiać, czy nie straciła panowania nad sobą, czy nie jest jakąś tragiczną postacią z filmu dokumentalnego o prawdziwych zbrodniach. Nie chcę, żeby była dramatyczna. Chcę, żeby była żałosna. Jutro rano chcę, żeby policja stanęła pod jej drzwiami dla pieniędzy”.
Usta Artura wykrzywiły się w uśmiechu rekina.
„Mogę w ciągu godziny uzyskać od sędziego nakaz aresztowania za oszustwa finansowe i wykorzystywanie osób starszych” – powiedział. „Zlecamy nalot w celu przejęcia urządzeń i dokumentacji. Umieścimy SWAT przy drzwiach, żeby upewnić się, że ona to zapamięta”.
„Zrób to” – powiedziałem.
Arthur przesunął kartkę papieru po stole. Po stronie widniał slang prawniczy, miedziorytniczy. Na dole była pusta linijka, czekająca na moje nazwisko.
Autoryzacja podjęcia działań przez organy ścigania na terenie należącym do Bennett Family Trust.
Klucz do jej zniszczenia.
Podniosłem ciężkie pióro wieczne, które przyniósł. Ręka mi nie drżała.
Spojrzałem na tablet jeszcze raz.
Megan nalewała sobie kolejną lampkę wina, wciąż się uśmiechając.
Myślała, że ma trzydzieści dni.
Nie miała nawet dwunastu godzin.
Podpisałem.
„Zrób to” – powiedziałem, odsuwając kartkę. „Powiedz im, żeby byli o szóstej rano. Chcę, żeby sąsiedzi to zobaczyli. Chcę, żeby wyszła w kajdankach, póki kawa się jeszcze parzy”.
Artur wstał i zapiął kurtkę.
‘Zrobimy to. Spróbuj się przespać, Harry. Jutro będzie długi dzień.’
Zostawili mnie samego z tykającym zegarem i duchem mojego syna.
Nie spałem.
Siedziałem przy oknie, obserwując światła miasta rozmywające się w deszczu, czekając na świt.
Czekając na moment, w którym świat Megan legnie w gruzach.
Szósta rano to okrutna pora na wstawanie, zwłaszcza jeśli kładziesz się spać z myślą, że jesteś panem świata.
Słońce właśnie zaczynało przebijać się przez Góry Kaskadowe, malując ślepą uliczkę Bellevue delikatnym różem, przy którym zadbane trawniki i amerykańskie flagi wyglądały jak pocztówki.
Gdybyś nie wiedział lepiej, pomyślałbyś, że to idealny poranek na kawę na ganku i lekturę lokalnej gazety.
Siedziałem z tyłu czarnego Lincolna Town Car zaparkowanego trzy domy dalej. Przyciemniana szyba była uchylona na tyle, że mogłem widzieć front domu Jasona.
Mój dom.
Trzymałem w dłoniach papierowy kubek z kiepską kawą ze stacji benzynowej, pozwalając, by ciepło ukoiło moje nerwy. Obok mnie Arthur spojrzał na zegarek.
„Czas już najwyższy” – powiedział.
Jak na zawołanie, cichy poranek na przedmieściach prysł.
Nie przyjechali z wyjącymi syrenami. To nie był program telewizyjny.
Przybyli z ciężkim, rytmicznym odgłosem butów na chodniku i niskim pomrukiem silników.
Trzy nieoznakowane SUV-y i taktyczny van wjechały na ulicę i zatrzymały się na podjeździe, gdzie niczym trofeum stał wynajęty przez Megan biały Mercedes.
Funkcjonariusze w kamizelkach taktycznych wyskoczyli z karabinami w gotowości, ale z karabinami w dłoniach. To nie byli policjanci z patrolu. To była jednostka do walki z przestępstwami gospodarczymi, wspierana przez oddział antyterrorystyczny SWAT.
Poruszali się z przerażającą skutecznością.
Nie zadzwonili. Nie zapukali grzecznie.
Taran uderzył w drzwi wejściowe, za które zapłaciłem i pomalowałem się dziesięć lat temu.
Trzask pękającego drewna rozniósł się echem po ślepej uliczce.
„Policja! Nakaz przeszukania!” – ryknęły głosy.
Na ulicy rozbłysły światła. Zasłony drgnęły. Sąsiadka w szlafroku – pani Gable, przewodnicząca wspólnoty mieszkaniowej i nieoficjalna plotkara – weszła na ganek, zasłaniając usta dłonią.
Doskonały.
Megan bardziej dbała o swoją reputację niż o duszę.
Patrzyłem na drzwi wejściowe mojego domu, serce waliło mi jak młotem. Z oddali dobiegały krzyki.
„Czysta lewa! Ręce, żebym je widział! Na ziemię!”
Potem ją wyprowadzili.
Megan wyszła boso na zimne poranne powietrze, ubrana w kremową jedwabną piżamę, która prawdopodobnie kosztowała więcej niż cała moja garderoba. Jej włosy przypominały ptasie gniazdo, a twarz blada pod rozmazanym makijażem.
Jej ręce były skute za plecami.
„Puść mnie!” wrzasnęła, wyrywając się z uścisku policjantki, która wyglądała, jakby mogła wycisnąć ciężar na ławce. „Nie możesz tego zrobić! To mój dom! Wiesz, kim jestem?”
Policjant nawet nie mrugnął.
Poprowadziła Megan po schodach wejściowych, mijając posadzone przeze mnie hortensje i kierując się w stronę jednego z SUV-ów.


Yo Make również polubił
Pożywny placek ziemniaczano-mięsny z warzywami
METROWIEC
Domowy ser z nutą prowansalskich ziół – prosty przepis na wyjątkowy smak
Naturalny środek wspomagający trawienie i zdrowie serca