Z tą pewnością siebie przeszedłem do e-commerce. Nauczyłem się, jak otworzyć sklep na Etsy, jak projektować proste materiały do druku, takie jak listy zakupów, modlitewniki i księgi pamiątkowe. Nie miałem talentu artystycznego, ale miałem pomysły. Canva stała się moim ulubionym programem, ponieważ był wyrozumiały. Przeciągnij i upuść. Czysty. Przyjemny dla oka.
Wieczorami robiłam szablony, a w weekendy testowałam różne okładki. Powoli wszystko się układało. Właśnie wtedy pewnego popołudnia, zamiatając kuchnię, wpadł mi do głowy pomysł „Second Wind Stories”. Właśnie tak to czułam. Drugi oddech. Nie nowy start, tylko świeży oddech po ciężkim dniu.
Kupiłem domenę i skorzystałem z taniego kreatora stron internetowych, żeby opublikować swój pierwszy wpis. Nosił tytuł „Czego nikt ci nie powie o skończeniu 70 lat”. Wyświetlono go dwanaście razy, potem dwadzieścia. Kilka dni później kobieta o imieniu Nora zostawiła komentarz.
„Dokładnie tak się czuję. Dziękuję, że ubrałeś to w słowa.”
Wpatrywałem się w ten komentarz jak w złoto. Ktoś słuchał. Ktoś zrozumiał.
Dołączyłam do grupy na Facebooku dla kobiet po sześćdziesiątce, które zakładają biznesy online. Nazywała się Wise Women Build. Bez sztucznego szumu, tylko prawdziwe kobiety, które odkrywają, jak to działa. Dzieliliśmy się wskazówkami, dopingowaliśmy się nawzajem, zadawaliśmy pytania, nie czując się przy tym głupio. Ta grupa stała się moją ulubioną częścią dnia – małym kręgiem kobiet, które nie traktowały wieku jak zamknięcia drzwi.
Pewna kobieta napisała post o Amazon KDP, Kindle Direct Publishing. Pisała krótkie poradniki i dzienniki, sama je publikowała i zarabiała na tym co miesiąc. Postąpiłem zgodnie z jej instrukcjami i stworzyłem krótki e-book zatytułowany „After the Funeral: Finding Yourself Again”. Był krótki, miał czterdzieści dwie strony, był szczery i prosty. Wyceniłem go na 3,99 dolara.
Sprzedało się. Nie w setkach na początku, ale po kilka sztuk tygodniowo.
Potem ktoś podzielił się tym na grupie wsparcia dla osób pogrążonych w żałobie. Nagle zaczęłam dostawać e-maile od kobiet z Kansas, Ohio, a nawet z Kolumbii Brytyjskiej. W ciągu trzech miesięcy sprzedało się ponad dwa tysiące egzemplarzy. Siedziałam przy kuchennym stole w moim małym ceglanym domku pod Asheville i jakimś cudem moje słowa trafiały do miejsc, w których nigdy nie byłam.
Co tydzień uczyłam się czegoś nowego. Jak pisać lepsze opisy. Jak używać hashtagów, żeby nie brzmieć jak nastolatka. Jak zbudować listę mailingową. To nie była magia. To była praca, ale praca, na której mi zależało. To sprawiło, że poczułam się żywa.
Założyłam mały sklepik połączony z moim blogiem i sprzedawałam strony do dziennika do druku, trackery żałoby, codzienne refleksje i poradniki na czas wyciszenia. Utrzymywałam uczciwe ceny, bo wiedziałam, że moje czytelniczki nie są z pieniędzy. Były takie jak ja. Kobiety, które wyciągają z kieszeni pieniądze i czerpią nadzieję, szukając czegoś, co wydaje się realne.
W wieku siedemdziesięciu jeden lat uruchomiłam płatny newsletter. Pięć dolarów miesięcznie. Nazywałam go „Listy T”. W każdy piątek wysyłałam krótki artykuł, trochę opowiadania, trochę zachęty, trochę praktycznych porad. Pisałam o samotności, celu, pamięci, poczuciu własnej wartości – o rzeczach, o których nikt tak naprawdę nie mówi, gdy się jest starszym, bo ludzie zakładają, że życie wewnętrzne się skończyło.
W pierwszym miesiącu zapisało się trzydzieści osiem kobiet. Potem sześćdziesiąt. Potem sto dwadzieścia.
Pewnego wieczoru zalogowałem się, żeby sprawdzić swój panel i zobaczyłem powiadomienie.
Miesięczne zarobki: 1140 dolarów.
Siedziałem tam, gapiąc się w ekran. Nie dlatego, że kosztował fortunę, ale dlatego, że zrobiłem to od podstaw, sam, po cichu. Nikt mi tego nie podał. Nikt tego nie zatwierdził. Nikt nawet nie zauważył, że to buduję.
Nie powiedziałem Alvinowi. Nie powiedziałem Ivy. Nie dlatego, że chciałem się ukryć, ale dlatego, że wiedziałem, że nie zobaczą tego, czym jest. Zrobią z tego coś małego, albo, co gorsza, coś, co można skrytykować. Nie chciałem już ich aprobaty. Chciałem spokoju.
I miałem to.
Oszczędzałam każdy zarobiony grosz. Część zainwestowałam w lepsze narzędzia i oprogramowanie oraz nową drukarkę. Wymieniłam telefon, żeby móc nagrywać notatki głosowe, gdy wpadł mi do głowy jakiś pomysł w Ingles albo na parkingu w Target. Zapłaciłam pewnej kobiecie z Michigan za profesjonalną przebudowę mojego bloga. Jej wnuczka pomogła jej założyć własną firmę i powiedziała mi w notatce głosowej, że starsze kobiety były najbardziej zdeterminowanymi klientkami, jakie kiedykolwiek miała.
Zamówienia zaczęły napływać codziennie. Czytelnicy pisali do mnie maile niczym listy. Pewna kobieta wysłała mi szalik, który zrobiła na szydełku, żeby podziękować. Inna wysłała mi książkę kucharską swojej mamy, żeby podtrzymać tradycję. Nie tylko generowałam dochód. Budowałam społeczność.
I nadal nie powiedziałem ani słowa mojej rodzinie.
Kiedy Alvin wrzucił zdjęcia swojego nowego zestawu ogrodowego, spodobało mi się to i nic nie powiedziałam. Kiedy Ivy chwaliła się zwycięstwami dzieci na targach naukowych, uśmiechnęłam się do ekranu i przewinęłam dalej. Siedziałam cicho. Nie potrzebowałam, żeby mi klaskali. Nie potrzebowałam, żeby mi przyznali, że to zignorowali.
Zbudowałem coś prawdziwego.
I tak czy inaczej, w te święta Bożego Narodzenia mieli to zobaczyć.
Podróż z Asheville do Charleston zajęła nieco ponad sześć godzin, w zależności od natężenia ruchu. Spakowałam samochód poprzedniego wieczoru. Tylko jedna walizka, torebka i kosz starannie dobranych prezentów. Niedrogie, ale przemyślane. Świeca zapachowa, która mogłaby się spodobać Lacy. Oprawiony w skórę notes dla Alvina. Zestaw kuchenny dla Ivy, który pasował do stonowanych kolorów, które widziałam w jej ostatnim poście na Instagramie.
Nie chodziło o prezenty. Chodziło o pokazanie, że nadal mi zależy, nawet po tym wszystkim.
Miałam na sobie czarne spodnie, miękki szary sweter i ciepły płaszcz. Prosto. Schludnie. Włosy miałam związane, a na uszach małe złote kolczyki-koła. Wyglądałam jak ja, kiedy wyjeżdżałam z podjazdu i skręcałam w stronę autostrady I-26. Góry zostały za mną, a droga ciągnęła się płaska i otwarta, otoczona zimowymi drzewami i billboardami obiecującymi gotowane orzeszki ziemne, fajerwerki i grilla.
Zatrzymałem się kiedyś na stacji benzynowej za Columbią, takiej z jaskrawymi światłami i rzędem ekspresów do kawy. Kupiłem butelkę wody i paczkę gumy miętowej, po czym na chwilę przystanąłem przy przednich szybach, obserwując samochody wjeżdżające i wyjeżdżające, jakby życie toczyło się dla wszystkich innych pełną parą.
Potem wróciłem na drogę.
Kiedy w końcu dotarłem do ich dzielnicy w Charleston, domy wyglądały jak z magazynów. Biała cegła. Ostre czarne okiennice. Ogród, który nigdy nie wygląda na zaniedbany. Na podjeździe stały dwa lśniące SUV-y, jeden z wciąż widocznymi tablicami rejestracyjnymi dealera, jakby przyjechał akurat na święta.
Siedziałam w samochodzie kilka minut, zanim wysiadłam. Patrzyłam na ich ganek ozdobiony wieńcem, który był zbyt idealny, żeby mógł być zrobiony ręcznie. Czułam ucisk w żołądku, ale ręce trzymały się pewnie.
Zadzwoniłem dzwonkiem.
Ivy otworzyła drzwi. Jej uśmiech nie sięgnął oczu.
„Dela” – powiedziała, przeciągając moje imię. „Udało ci się”.
Pochyliła się i przytuliła mnie krótko, ledwo mnie dotykając. Jej perfumy były mocne, cytrusowe i drogie. Odsunęła się i gestem zaprosiła mnie do środka, jakbym był gościem, a nie członkiem rodziny.
W środku pachniało sosną i cynamonem. Wszystko było schludne, idealne jak z magazynu. Choinka w kącie wyglądała na udekorowaną przez profesjonalistę. Srebro i biel, wszystkie ozdoby w tym samym kolorze, ani jednej ręcznie robionej ozdoby. Nawet wstążka wyglądała na wyprasowaną.
Alvin wyszedł zza rogu, trzymając telefon w dłoni i wciąż poruszając kciukami.
„Hej, mamo” – powiedział i przytulił mnie jedną ręką. „Cieszę się, że dałaś radę”.
„Cieszę się, że tu jestem” – powiedziałem, ponieważ zachowywałem się kulturalnie, nawet gdy w sercu czułem niepokój.
Dzieciaki nie wstały. Siedziały na kanapie, wpatrzone w tablety. Pomachałem.
Cześć, kochani.


Yo Make również polubił
“Pikantne Placuszki z Ciasta Francuskiego – Smaczna Przystawka w Kilka Chwil!
Objawy niedoboru witaminy D i sposoby na wzmocnienie odporności
Dziś odwiedziłam grób mojego zmarłego męża wojskowego i zobaczyłam monety na jego nagrobku. Co one oznaczają? Czy powinnam się martwić?
Jak Japończycy błyskawicznie spalają tłuszcz z brzucha! Schudłam 20 kg! Zapomnij o otyłości