Powiedzieli: „Babciu, jesteś już starsza, nie możesz już z nami podróżować, więc proszę, pomóż nam pilnować domu”. Nie powiedziałam ani słowa. Ale następnego ranka, kiedy otworzyłam skrzynkę pocztową, byłam w szoku, widząc ich bilety lotnicze leżące tam niczym wyzwanie. W tym momencie wybrałam szacunek do siebie zamiast połykania wszystkiego i anulowałam wszystkie bilety.
W naszej małej ślepej uliczce pod Columbus, gdzie wszyscy wiedzą, czyje kosze na śmieci stoją za długo, a które trawniki są po cichu oceniane przez wspólnotę mieszkaniową, mój syn i jego żona rozmawiali ze mną tak, jak ludzie rozmawiają o meblach, które wciąż chcą zatrzymać. Przydatne, znane, niewarte wynoszenia. Kazali mi podlewać rośliny i zamykać drzwi na dwa zamki, jakbym była pokojówką, na którą mogą liczyć, ale której nie mogą ze sobą zabrać.
„Jesteś za stara na długie loty, Babciu. Pilnuj tylko domu.”
Tak mówili, zanim odjechali swoim wielkim czarnym vanem, śmiejąc się z greckich plaż i świeżych owoców morza. Nie widzieli mojej twarzy, kiedy odjeżdżali. Nie powiedziałam ani słowa, tylko pomachałam, jak kobieta, którą wyszkolono, by stała się na tyle mała, by zmieścić się w wygodnych historiach innych ludzi.
Ale następnego ranka znalazłem ich bilety lotnicze w skrzynce pocztowej, wciąż w kopercie biura podróży, bez znaczka. Wpatrywałem się w nie przez całą minutę, jakby to był czyjś problem. Wylot za trzy dni. Ateny, dwoje dorosłych, dwoje dzieci, miejsca obok siebie. Mojego nazwiska nigdzie nie było. Oczywiście, że nie.
Zabrałem je do środka, położyłem na kuchennym stole i zaparzyłem herbatę. Tak się robi w moim wieku, kiedy coś uderza cię w pierś. Parzysz herbatę i czekasz, aż przestaną ci drżeć ręce. Ale nie przestawały. Drżały, kiedy sięgnąłem po mój stary notes z adresami, kiedy znalazłem numer do agencji.
„Chciałbym anulować te bilety” – powiedziałem.
Dziewczyna po drugiej stronie brzmiała zaskoczona.
„Czy mogę zapytać dlaczego, proszę pani?”
„Nie” – powiedziałem. „Po prostu je anuluj”.
Zapadła cisza, po czym padło uprzejme, niemal przestraszone: „Oczywiście”. Zapisałem numer potwierdzenia. Potem zrobiłem sobie kolejną filiżankę herbaty, usiadłem w fotelu, w którym zwykle kołysałem syna do snu, i rozejrzałem się po salonie. Zdjęcie mojego męża Paula wciąż stało na kominku, wciąż młodego, wciąż uśmiechniętego. Zmarł dwadzieścia lat temu. Gdyby tu był, nie pozwoliłby na to.
Byłam w tym domu wieloma rzeczami. Żoną, pielęgniarką, sekretarką, kucharką, osobą naprawiającą zepsute zabawki i złamane serca. A przez ostatnią dekadę tylko babcią, nie Helen, nie mamą. Obecność w tle, przytłumiona i posłuszna. Myśleli, że będę siedzieć cicho i czekać na wieści. Zdjęcia błękitnego nieba wysyłane na rodzinny czat. Wiadomości w stylu: „Tęsknimy za tobą, szkoda, że cię tu nie ma”, doskonale wiedząc, że nigdy nie zamierzali mnie tu przyprowadzić.
Ponownie spojrzałem na anulowane bilety. Potem otworzyłem szufladę, w której trzymam paszport. Był nadal ważny. Miałem nieco ponad 12 000 dolarów na koncie oszczędnościowym, a kilka tysięcy więcej w obligacjach. Żadnych długów. Nikt ode mnie nie zależy. Już nie.
Zarezerwowałem lot. Ateny, jedno miejsce przy przejściu. Następnie zadzwoniłem do sąsiadki Carol i zapytałem, czy podleje kwiaty.
„Jasne, kochanie. Wybierasz się gdzieś?” – zapytała.
„Tylko krótka wycieczka” – powiedziałem.
Spakowałam jedną małą walizkę, wygodne buty, mój najlepszy szalik i tę granatową sukienkę, której nie nosiłam od pogrzebu Paula. Nie ze smutku, ale dlatego, że dodawała mi szyku, a zapomniałam już, jak się w niej ubierać, żeby tak się czuć.
W noc przed moim lotem siedziałem na werandzie. Na ulicy panowała cisza. Delikatny wiatr igrał z bluszczem. Zastanawiałem się, co powiedzą, kiedy się zorientują. Może zadzwonią. Może nie. Nie obchodziło mnie to. Tym razem nie zostawałem w domu.
Ranek nadszedł łagodnie. Zamknąłem drzwi, zostawiłem Carol liścik i powoli, ale zdecydowanie zszedłem po schodach. Nie oglądałem się za siebie.
Pracownik lotniska spojrzał na mój paszport, potem na mnie i uśmiechnął się w sposób, w jaki robią to młodzi ludzie, widząc kogoś starszego podróżującego samotnie.
„Miłego lotu, proszę pani.”
Nie odpowiedziałem. Po prostu szedłem dalej, jedną ręką trzymając rączkę walizki, a drugą trzymając kartę pokładową jak tarczę.
Nie latałem od prawie trzydziestu lat. Lotnisko wydawało się głośne, metaliczne, pełne szkła, komunikatów i ludzi o pogmatwanych losach. Ale poruszałem się po nim, czując się jak u siebie, bo udawanie, że jest się częścią czegoś, to połowa sukcesu. Tego się uczysz, gdy zbyt długo pozostajesz w ukryciu.
W samolocie zająłem miejsce przy przejściu i siedziałem nieruchomo, podczas gdy inni upychali swoje bagaże w schowkach bagażowych. Miejsce obok mnie pozostało puste do ostatniej chwili. Wtedy młody mężczyzna, po trzydziestce, z obrączką i spokojnym wzrokiem, usiadł na nim z westchnieniem.
„Długa podróż?” zapytał, gdy taksowaliśmy.
„Wystarczająco długo” – powiedziałem.
Uśmiechnął się i zostawił mnie w spokoju, co doceniłem. Przespałem większość lotu. Sen, który nie jest głęboki, ale konieczny. Taki, który nie pozwala, by smutek przerodził się w furię.
Kiedy się obudziłem, byliśmy nad Morzem Śródziemnym. Wyjrzałem przez okno. Bezkresny błękit. Wtedy zdałem sobie sprawę, że naprawdę to zrobiłem. Nie byłem tu, żeby zwiedzać. Nie byłem tu, żeby robić zdjęcia. Byłem tu, bo mi kazali nie przychodzić.
Na lotnisku w Atenach poruszałem się wolniej. Upał był inny, nawet w środku. Wziąłem taksówkę do skromnego pensjonatu w bocznej uliczce. Nic specjalnego, ale czysto. Kobieta w recepcji mówiła po angielsku i zwracała się do mnie per „pani”, jakby to jeszcze coś znaczyło.
Gdy byłam już w pokoju, postawiłam walizkę przy ścianie i usiadłam na brzegu łóżka. Nie płakałam. Po prostu długo wpatrywałam się w kafelkową podłogę. Smutek nie zawsze wygląda jak łzy. Czasami to po prostu siedzenie w bezruchu i rozmyślanie o wszystkich urodzinach i świętach, podczas których uśmiechałaś się, mimo że byłaś niechciana.
Spędziłem ten wieczór na spacerze, niedaleko, zaledwie kilka przecznic. Znalazłem małą piekarnię. Zamówiłem chleb i oliwki. Kelner był miły. Nie poganiał mnie. Jadłem powoli, nie patrząc ani razu na telefon. I tak nikt nie czekał na moją aktualizację.
Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Światło było tu inne, łagodniejsze. Otworzyłam okiennice i wpuściłam je do środka. Potem zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat. Nałożyłam szminkę, tylko odrobinę. Odcień, który nosiłam, zanim wszystko w życiu się zmieniło, stał się beżowy i przepraszający.
Prosiłem recepcję o rekomendacje, a nie o miejsca turystyczne.
„Gdzieś w ciszy” – powiedziałem.
Młoda kobieta coś zapisała.
„Spróbuj Anafiotica” – powiedziała. „To stara, bardzo spokojna restauracja”.
Więc poszedłem. Białe domy, kręte uliczki, koty śpiące w bramach, kwiaty i obtłuczone doniczki. Wszystko było powolne i uparcie piękne. Szedłem, aż bolały mnie stopy. Potem usiadłem na kamiennej ławce i po prostu istniałem, podczas gdy młode pary mijały mnie radośnie i głośno w blasku słońca.
Nikt się na mnie nie gapił. Nikt mi nie powiedział, że jestem za stary. Nikt mi nie kazał po prostu pilnować domu.
Pomyślałam o mojej wnuczce, Amelii, która ma szesnaście lat i ciągle wysyła mi filtry i zdjęcia z wystawionym językiem. Zastanawiałam się, co by powiedziała, gdyby mnie tu zobaczyła. Pewnie by się roześmiała, może przewróciła oczami.
Sięgnęłam do torby i wyjęłam pocztówkę, którą kupiłam wcześniej. Nie planowałam pisać, ale moje palce same się poruszyły.
„Droga Amelio, zgadnij, gdzie jestem? W Grecji. Morze jest bardziej błękitne, niż sobie wyobrażasz. Mam nadzieję, że masz się dobrze. Całuję, Babciu.”
Nie pisałem do syna ani jego żony. Nie musieli o tym wiedzieć.
Poczta była niedaleko kawiarni. Wrzuciłem kartkę, zamówiłem kawę i piłem ją powoli, tak jak moja mama robiła to rano, gdy wszędzie panowała cisza.
Tego wieczoru, wracając do pokoju, zauważyłem, że nucę jakąś starą melodię. Pewien Paul nucił ją przy goleniu. Nie myślałem o niej od lat. Nie byłem młody. Nie byłem szczególnie odważny, ale w końcu byłem tam, gdzie chciałem być. To się liczyło.
Nie planowałem nikogo poznać. Nie o to chodziło. Ale życie ma swój własny rytm i rzadko konsultuje się z tobą, zanim coś ruszy.
Zdarzyło się to przy śniadaniu dwa dni po moim przyjeździe do Aten. Siedziałam przy małym stoliku przy oknie, popijając kawę i smarując tosty masłem z większą starannością, niż to konieczne. Naprzeciwko mnie, przy sąsiednim stoliku, siedziała kobieta mniej więcej w moim wieku. Srebrne włosy miała upięte w prosty kok, a jej oczy były bystre pomimo okularów w kształcie półksiężyców osadzonych nisko na nosie.
„Używasz za dużo masła” – powiedziała całkiem uprzejmie.
Spojrzałem w górę, lekko rozbawiony.
„Lepiej niż za mało.”


Yo Make również polubił
UWAGA COVID-19. Globalny alert dla osób zaszczepionych. To się im przydarzy.
Herbata z liści laurowych i kurkumy: przeciwzapalny napar, który równoważy Twoje ciało
Dużo, dużo jabłek! Najłatwiejsza szarlotka, która rozpływa się w ustach!
Prawdziwe przyczyny ciągłego zalegania śluzu w gardle i jak się go pozbyć