„Dobrze” – powiedziałem. „Nadal tu jestem”.
„Wiedziałam” – wyszeptała. „Poszli na plażę beze mnie”.
Jej głos coś wtedy ze mną zrobił. To nie był płacz. Słyszałem ją już wcześniej. Tym razem ciszej, bardziej płasko, jakby próbowała się skurczyć na tyle, żeby świat jej nie zauważył.
Potrzebowałem jeszcze jednego dorosłego. Jakiegokolwiek dorosłego.
Niestety zostałem z Reedem.
Reed nie był spokrewniony – po prostu długoletnim przyjacielem rodziny, który jakimś cudem stał się stałym statystą na naszych grupowych czatach i wakacjach. Miał zdecydowane poglądy na temat powtórek serialu Seinfeld , rotacyjną kolekcję czapek baseballowych i talent do bycia zawsze w pobliżu, gdy było darmowe jedzenie.
Przewinęłam do jego imienia i nacisnęłam „zadzwoń”.
Odebrał po drugim dzwonku, mimo że słychać było głośne dźwięki: krzyczące dzieci, chlapanie wody, coś podejrzanie przypominającego blender i muzykę z ośrodka wypoczynkowego.
„Naomi? Hej” – powiedział.
„Gdzie są moi rodzice?” zapytałem.
Zawahał się.
„Eee… są w pobliżu.”
„Spróbuj ponownie.”
Usłyszałam, jak ktoś w tle pyta: „Czy to Naomi?”. A potem ciszej, stłumionym głosem: „Nie, po prostu daj mi telefon”.
Głos Reeda stał się cichszy.
„Mówili, że wiesz” – mruknął.
„Reed” – powiedziałem, każde słowo było precyzyjne. „Gdzie oni są? I gdzie teraz ma być moja córka?”
Wydechnął.
„Jesteśmy w ośrodku” – powiedział, a słowo „ośrodek” zabrzmiało jak cegła. „Wyjechali wcześniej, żeby ominąć korki. Twoja mama powiedziała, że Zara da sobie radę przez kilka godzin. Samantha powiedziała, że potrzebuje przerwy, bo Zara jest, cytuję, „nadmiarowa”. Chyba mieli ją odebrać później. Albo może…”
„Jeśli dokończysz to zdanie” – przerwałem jej niskim, spokojnym głosem – „będziesz tego żałować”.
Wydał cichy, przerażony dźwięk.
„Słuchaj, po prostu się przyłączyłem, okej? Nie ja wymyśliłem ten plan”.
„Poszedłeś dalej” – powiedziałem.
Rozłączyłem się, zanim powiedziałem coś, co mogłoby zostać źle odebrane przez komisję lekarską.
„Mamo?” zapytała Zara. „Jesteś tam jeszcze?”
„Tak” – powiedziałem. „Jestem tutaj. I wracam do domu”.
„Ale ty jesteś w pracy” – szepnęła.
“Nie obchodzi mnie to.”
Sprawdziłem godzinę. Gdybym wyruszył teraz, może zdążę na samolot przed ósmą i będę w domu przed południem. Może. To nie wystarczyło, ale to było wszystko, co miałem.
„Słuchaj” – powiedziałem. „Zadzwonię do pani Martin. Przyjdzie do ciebie i zostanie z tobą, dopóki nie dotrę, dobrze?”
“Dobra.”
Nasza sąsiadka, pani Martin, była taką emerytowaną nauczycielką, jakiej potrzebuje każdy amerykański zaułek – miała klucz do każdego domu, kolekcję sezonowych ozdób na werandę z Walmartu i szósty zmysł, który podpowiadał dzieciom, kiedy potrzebują ciasteczek albo granic. Zara ją uwielbiała. Ufałam jej.
„Nie otwieraj drzwi nikomu oprócz niej” – powiedziałem. „I trzymaj dom zamknięty”.
„Okej” – prychnęła Zara.
„Będę rozmawiał przez telefon, aż dotrze” – obiecałem.
Przełączyłem się na połączenie trójstronne i zadzwoniłem do pani Martin. Odebrała po drugim sygnale – niech ją Bóg błogosławi.
„Naomi, czy wszystko w porządku?” zapytała.
„Nie” – powiedziałem – „ale tak będzie. Potrzebuję przysługi. I to dużej.”
Wyjaśniłem w trzech krótkich zdaniach, jak przekazuję złe wieści w pracy. Jej głos stawał się z każdym zdaniem ostrzejszy.
„Będę za pięć minut” – powiedziała. „Zara, kochanie, już idę. Nie bój się. Nie jesteś sama”.
„Dobrze. Dobrze” – szepnęła Zara.
Kiedy usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe po stronie Zary i spokojny, rzeczowy głos pani Martin w tle, jakaś mała, napięta część mnie w końcu się rozluźniła.
Drżącymi rękami otworzyłem aplikację linii lotniczych. Najwcześniejszy lot powrotny do domu odlatywał za godzinę i czterdzieści minut. Szpital zarezerwował mi hotel w pobliżu lotniska w innym mieście, a nie naszego, więc miałem jeszcze około czterdziestu pięciu minut jazdy, żeby tam dotrzeć. Innymi słowy, nie miałem żadnego marginesu bezpieczeństwa.
Zarezerwowałem miejsce i tak. Ceny wakacyjne, last minute, w jedną stronę. Aplikacja wyświetliła pogrubioną sumę, koszt porzucenia biletu pokryła moja nadmiernie wykorzystana karta kredytowa. Gdzieś tam, jakiś dyrektor linii lotniczych miałby radosne święta.
Szarpnęłam za ubrania, wrzuciłam rzeczy do bagażu podręcznego i zostawiłam połowę życia rozrzuconą po pokoju hotelowym. Obsługa sprzątająca mogła zatrzymać krem nawilżający i resztki godności, które zostawiłam.
„Zara” – powiedziałam, wracając do jej głosu, biegnąc korytarzem w stronę parkingu – „właśnie jadę na lotnisko. Pani Martin jest z tobą, prawda?”


Yo Make również polubił
Moja rodzina planowała zrobić ze mnie obiekt świątecznych żartów, ale zapomniała o jednym szczególe dotyczącym mojej „nieudanej” córki, która pracuje w warsztacie.
Korzyści z płukania gardła wodą z solą
Jak wykryć (i zabić) komara ukrywającego się w sypialni
Sernik gotowany na miodowych blatach