„Nic mi nie jest, Albercie. Idź do domu. Wróć jutro, jak mówiłeś.”
„Otwórz drzwi.”
“NIE.”
Cisza, która zapadła, była gorsza niż jego gniew. Kiedy znów się odezwał, jego głos się zmienił. Łagodniejszy. Bardziej manipulacyjny. Rozpoznałam ten ton z jego dzieciństwa, z czasów, gdy próbował mnie przekonać, że wybita szyba czy brak pieniędzy nie były jego winą.
„Mamo, kocham cię. Wiesz o tym, prawda? Wszystko, co robię, robię, bo cię kocham. Ale nie myślisz jasno. Farma to dla ciebie za dużo. Izolacja wpływa na twoją zdolność oceny sytuacji. Rozmawiałem z kilkoma znakomitymi placówkami opiekuńczymi…”
„Mam sześćdziesiąt trzy lata i wciąż mogę pracować więcej niż mężczyźni o połowę młodsi. Nie potrzebuję ośrodka.”
„Masz urojenia paranoiczne. Skłamałeś, że jest tu zastępca szeryfa. Nie otwierasz drzwi do sypialni własnemu synowi. To nie są działania kogoś, kto dobrze sobie radzi”.
Przez drzwi usłyszałem inny dźwięk: szelest papieru.
„Znalazłem coś interesującego” – powiedział Albert, a jego głos nabrał nowego tonu. „Klucz i notatka od taty. O skrytce depozytowej w Burlington”.
Pauza.
„Skrytka 247. ‘Nie mów nikomu, a zwłaszcza Albertowi’”.
Zaśmiał się, ale nie było w tym śmiechu ani krzty humoru.
„No cóż, to całkiem jasne, prawda? Znalazłaś to dziś wieczorem, mamo? O to w tym wszystkim chodzi?”
Serce mi zamarło. Zostawiłam notatkę na biurku Roberta, kiedy poszłam przeszukać sypialnię.
„To prywatna sprawa” – powiedziałem.
„Prywatne? Mamo? Tata nie żyje od dwóch lat. Cokolwiek ukrywał, czas to wydobyć na światło dzienne – dla twojego dobra. Oddaj mi tę notatkę”.
„Nie sądzę. Właściwie, myślę, że jutro rano pojedziemy razem do Burlington. Otworzymy to pudełko i zobaczymy, o co tata się tak martwił. A potem odbędziemy poważną rozmowę o twojej przyszłości”.
„Nigdzie z tobą nie pójdę.”
„Tak” – powiedział Albert, a jego głos stał się zimny i beznamiętny. „Zgadzasz się. Bo jeśli tego nie zrobisz, jutro po południu idę do sądu z trzema lekarzami, którzy zapoznali się z moją dokumentacją twojego pogarszającego się stanu psychicznego. Do jutra wieczorem będę miał opiekę w trybie doraźnym i nie będziesz miał już wyboru w żadnej sprawie”.
Te słowa podziałały na mnie jak lodowata woda. On to planował. Nocne telefony, pytania o to, czy jestem sama. Budował sprawę, dokumentując to, co nazywał dowodami izolacji i paranoi.
„Nie możesz tego zrobić” – powiedziałem, ale mój głos się załamał.
„Mogę. Mam. Pytanie tylko, czy to ułatwisz, czy utrudnisz. Otwórz drzwi, mamo. Porozmawiajmy o tym jak dorośli.”
Spojrzałem na zegar na stoliku nocnym. 12:35. Thornton miał się tu pojawić dopiero za jakieś dwadzieścia pięć minut.
Czy uda mi się powstrzymać Alberta tak długo?
„Potrzebuję minuty” – powiedziałam. „Pozwól mi… pozwól mi się ubrać. Jestem w koszuli nocnej”.
„Masz dwie minuty.”
Jego kroki nieco się oddaliły, ale mogłem stwierdzić, że nadal był tuż za drzwiami.
Podszedłem do okna. Sypialnia była na drugim piętrze, ale pod nią była kratownica, stara i pewnie spróchniała. Ale róże pnące Roberta rosły na niej przez dwadzieścia lat.
Czy mnie utrzyma?
Czy miałem wybór?
Otworzyłem okno najciszej, jak potrafiłem, krzywiąc się na każdy cichy dźwięk. Listopadowe powietrze wdarło się do środka, zimne i ostre. Spojrzałem w dół. Kratka z tej perspektywy wydawała się jeszcze bardziej krucha.
„Czas minął, mamo.”
Klamka drzwi zadrżała.
Przerzuciłem nogę przez parapet.
„Mamo” – głos Alberta się podniósł. „Co robisz? Czy ty…”
Drzwi otworzyły się z hukiem w chwili, gdy opuszczałem się na kratownicę.
Słyszałem jak Albert przeklina, słyszałem jak rzucił się do okna.
„Mamo, przestań. Zrobisz sobie krzywdę.”
Ale ja już schodziłam w dół, moje dłonie instynktownie znajdowały oparcie, a ciało przypominało sobie, jak się poruszać pomimo upływu lat. Kratka skrzypiała i jęczała, ale trzymała.
Moje stopy dotknęły ziemi w chwili, gdy wierzchołek kratownicy oderwał się od domu z trzaskiem niczym strzał z pistoletu. Zatoczyłem się do tyłu i upadłem twardo na zimną ziemię.
Nade mną Albert wychylił się przez okno.
„Mamo, czy ty oszalałaś?”
Wstałem, biodro bolało, ale funkcjonowałem, i pobiegłem – nie w stronę podjazdu. Albert i tak by mnie dogonił swoim SUV-em. Zamiast tego pobiegłem w stronę sadu, w stronę ciemności między nagimi drzewami.
“Mama!”
Albert rozmawiał teraz przez telefon. Słyszałem jego głos niosący się po nocy.
„Tak, to ja. Ona ucieka. Znalazłam notatkę o pudełku. Musimy przesunąć się w czasie.”
Biegłem dalej, oddychając szybko i urywanie, gałęzie łapały mnie za ubranie.
Z kim rozmawiał? Kto jeszcze był w to zamieszany?
Dotarłem do starej szopy na narzędzia na samym krańcu sadu i wślizgnąłem się do środka, przyciskając się do ściany. Przez szpary w deskach widziałem światła domu, widziałem sylwetkę Alberta przesuwającą się po pokojach.
Mój telefon.
Zostawiłem telefon w domu.
Byłam sama w ciemnościach, w koszuli nocnej i kapciach, podczas gdy mój syn polował na mnie na moim terenie.
Absurdalność tej sytuacji mogłaby być zabawna, gdyby nie była tak przerażająca.
Na podjazd wjechał nowy zestaw reflektorów. Przez chwilę miałem szaloną nadzieję, że to Thornton przyjedzie wcześniej. Ale to był sedan i widziałem, jak wysiada z niego kobieta.
Wysoki, elegancki, drogi płaszcz.
Rachel, żona Alberta.
Podeszła do domu, jakby był jej własnością, a Albert powitał ją w drzwiach. Rozmawiali cicho, nie słyszałem. Ale ich mowa ciała była wyraźna. Obmyślali strategię. Planowali.
Rachel nigdy mnie nie lubiła. Dała mi to jasno do zrozumienia od chwili, gdy Albert przyprowadził ją do domu osiem lat temu. Uważała farmę za uroczą i brudną, a mój styl życia za nieskomplikowany.
Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że pomoże Albertowi zrobić to, cokolwiek to było — chyba że to ona go do tego zmusiła.
Drżałem z zimna w zimnej szopie, patrząc, jak mój syn i synowa mnie szukają. Gospodarstwo, które było moim azylem przez czterdzieści lat, stało się pułapką.
Kolejny zestaw reflektorów. Tym razem srebrny Mercedes – drogi, nie na miejscu.
James Thornton wysiadł z samochodu, niosąc skórzaną teczkę. Spojrzał na dwa samochody na podjeździe, na Alberta i Rachel stojących na ganku, a jego wyraz twarzy stwardniał.
Przyszedł wcześnie. Dzięki Bogu, że przyszedł wcześnie.
Patrzyłem, jak zbliża się do domu. Obserwowałem, jak konfrontacja rozgrywa się w pantomimie. Albert blokuje drzwi. Thornton pokazuje legitymację. Rachel rozmawia przez telefon, zdenerwowana.
Wtedy Thornton zrobił coś nieoczekiwanego. Podał Albertowi dokument, powiedział coś ostrego i wsiadł z powrotem do samochodu. Ale nie odjechał. Zjechał na pobocze podjazdu i wyłączył silnik.
Czekanie.
Albert i Rachel wycofali się do domu. W każdym pokoju zapaliły się światła. Szukali mnie.
Musiałem dotrzeć do Thornton. Musiałem dotrzeć do tego samochodu. Ale między szopą na sprzęt a podjazdem było pięćdziesiąt jardów otwartego terenu, a Albert ustawił się przy oknie, mając dobry widok.
W domu zadzwonił telefon. Słychać go było nawet stąd, piskliwy i natarczywy. Raz, drugi, trzeci. Przestał.
Chwilę później wszystkie światła w domu zgasły.
Prąd. Ktoś odciął prąd.
W ciemności usłyszałem głos Rachel, coraz bardziej przerażony. Zobaczyłem promienie latarki wpadające przez okna.
To była moja szansa. Może jedyna.
Biegłem. Biegłem przez ciemność, moje kapcie bezszelestnie stąpały po stwardniałej od mrozu trawie.
Za mną usłyszałem Alberta krzyczącego coś. Usłyszałem wyższą odpowiedź Rachel. Snop światła latarki kołysał się dziko, szukając.
Ale ja już byłem przy mercedesie Thorntona, szarpnąłem drzwi pasażera i wskoczyłem do środka.
„Jedź” – wysapałem. „Jedź teraz”.
Thornton nie wahał się ani chwili. Silnik ryknął, a my pomknęliśmy tyłem podjazdem, rozbryzgując żwir.


Yo Make również polubił
DOMOWE NALEŚNIKI
Idealne ciasto ananasowo-karmelowe
Cukinia na zimę „Palce lizać”. Smakuje jak marynowane borowiki
Rozpoznawanie objawów wirusa HPV: Co warto wiedzieć