Powiedziało mi dokładnie, gdzie plasuję się w ich umysłach. Nie jako osoba. Nie jako profesjonalistka. Jako koszt, który mogli utrzymać na niskim poziomie, bo udowodniłam, że to toleruję.
Poniedziałkowy wieczór nadszedł jak każdy inny.
Około 21:45 zrobiłem sobie kawę, mocną, o smaku spalonych obietnic, i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Na zewnątrz teksański upał wciąż uparcie trzymał się ciemności. W biurze unosił się delikatny zapach papieru do drukarki i zwietrzałej kofeiny. Na biurku panował bałagan w bardzo specyficzny sposób – pełno karteczek samoprzylepnych, notes pełen godzin i dat oraz oprawione zdjęcie piętnastoletniej Emmy trzymającej wstążkę z targów naukowych z uśmiechem, który przyprawiał mnie o ból w piersi.
O godzinie 23:30 system monitorujący zaczął wysyłać alerty.
Na początku było jasno. Kilka dziwnych prób logowania. Schemat, który sprawiał wrażenie, jakby ktoś testował ogrodzenie. Potem szybko zrobiło się nieprzyjemnie. Skoordynowane badanie systemów portalu klienta jednego z naszych klientów finansowych, subtelne, ale uporczywe, jak palce szukające słabego punktu.
Zwykle wdrażalibyśmy standardowe procedury blokowania i eskalowaliśmy sprawy standardowymi kanałami, ale nasz podręcznik reagowania był przestarzały. Kiedy ostatnio proponowałem jego aktualizację, Lisa poradziła mi, żebym skupił się na realizacji, a nie na usprawnianiu procesów.
„Egzekucja” – powiedziała, jakbyśmy byli w fabryce, a ja maszyną.
Mój telefon zawibrował.
Jason.
„Hej Dave, widzę jakąś aktywność na pulpicie klienta. Masz to na oku?”
Patrzyłem, jak kolejka alertów zapełnia się szybciej, niż jestem w stanie ją opróżnić. Widziałem, jak schemat się zacieśnia, jakby atakujący przeszedł od ciekawości do zamiaru. Otworzyłem dokumenty, które Lisa wysłała mi wcześniej mailem – roczne zobowiązanie, zasada zwrotu pieniędzy za wcześniejsze wyjście, zapis o nieujawnianiu premii i fragment, który nadal mówił, że mogą się mnie pozbyć, kiedy im będzie wygodnie.
Chcieli mnie zamknąć. Chcieli siebie uwolnić.
Atak eskalował. Wiele wektorów. Skoordynowany czas. Nie przypadkowy szum. To była robota zawodowa, taka, która kończy się rozmowami w sali konferencyjnej, groźbami prawnymi i koszmarami ubezpieczeniowymi.
Widziałem już ten kształt wcześniej.
Wigilia, dwa lata temu. Weekend Dnia Pamięci w zeszłym roku. Zawsze w święta lub weekendy, zawsze, gdy dzienna zmiana była skończona, zawsze, gdy byłem sam, może z jedną osobą, która trzymała fort.
Zadzwonił mój telefon.
Nieznany numer, ale rozpoznałem kod kraju.
Rumunia.
Nie odebrałem. Profesjonaliści nie dzwonią, żeby się chwalić. Pracują w ciszy i znikają, zanim zdążysz się zorientować, co cię spotkało. Ale i tak telefon powiedział mi coś ważnego.
Wiedzieli, że ktoś ich obserwuje. Wiedzieli, że ktoś kompetentny jest po drugiej stronie ich ataku. I próbowali mnie wytrącić z równowagi.
O 1:15 w nocy stanąłem przed wyborem.
Mogłem postępować zgodnie z protokołem – obudzić Lisę, zorganizować reakcję na incydenty, spędzić kolejne cztery godziny na omawianiu szczegółów technicznych, które powinni już znać. Zabezpieczyć się. Upewnić się, że wszyscy wiedzą, że zrobiłem wszystko „dobrze”, żeby wina nie spadła na mnie, gdyby coś poszło nie tak.
Albo mogę sobie z tym poradzić sama, jak zawsze.
Mądrym posunięciem było postępowanie zgodnie z protokołem.
Zamiast tego zacząłem wszystko dokumentować.
Zrzuty ekranu. Rejestry ruchu. Znaczniki czasu. Dokładny moment uruchomienia każdego alertu i dokładny moment mojej reakcji. Nie dla firmy. Dla mnie.
Ponieważ człowiekowi nudzi się to, że jest jedyną osobą, która wie, co działo się w ciemności.
O 2:15 nad ranem atakujący zmienili taktykę. Odeszli od portalu klienta i zajęli się wewnętrznymi systemami administracyjnymi – tymi, które kontrolowały dostęp do wszystkich środowisk klienta, a nie tylko jednego.
Wtedy zrobiło mi się zimno w żołądku.
Bo to oznaczało, że nie chodziło tylko o zdobycie odrobiny danych. Chodziło o kontrolę.
Obserwowali nas. Poznawali nasze schematy działania. Wiedzieli, że nasza nocna osłona jest słaba. Wiedzieli, że dzienna załoga nie jest przygotowana do nocnych sytuacji awaryjnych. Wiedzieli dokładnie, kiedy uderzyć, by osiągnąć maksymalną siłę uderzenia przy minimalnym oporze.
Jason napisał ponownie.
„Dave, robi się naprawdę niebezpiecznie. Może włączymy Lisę?”
Długo wpatrywałem się w tę wiadomość.
Czy powinniśmy włączyć Lisę?
Ta sama Lisa, która kazała mi skupić się na wykonaniu, a nie na ulepszaniu obrony. Ta sama Lisa, która tylko się uśmiechała, oferując mi 4500 dolarów. Ta sama Lisa, która prawdopodobnie spała z wyłączonym telefonem w spokojnej sypialni na przedmieściach, podczas gdy ktoś próbował włamać się do systemów chroniących pieniądze prawdziwych ludzi.
„Twoja decyzja” – odpisałem. „Jesteś liderem zespołu”.
Trzy kropki pojawiły się, zniknęły, pojawiły się ponownie. Jason pisał, kasował, pisał znowu.
Na koniec: „Myślę, że powinieneś do niej zadzwonić. Znasz się na tym lepiej niż ktokolwiek inny”.
I tak to się stało. Prawda, którą wszyscy znali, ale nikt nie chciał powiedzieć jej głośno.
Kiedy sprawy robiły się poważne i potrzebna była prawdziwa wiedza, zwracali się do mnie.
Facet wart 4500 dolarów.
O 2:45 nad ranem zadzwoniłem do Lisy.
Odebrała po trzecim dzwonku, a jej głos był nabrzmiały od snu i irytacji, jakbym wyrwał ją ze snu, na który zasługiwała bardziej niż ja.
„Czy to pilne, Davidzie?”
Obserwowałem gwałtowny wzrost liczby ataków. Obserwowałem, jak wskaźniki układają się w taki sposób, że jesteśmy o kilka minut od uderzenia w klienta, takiego, który wywołuje furię telefonów od osób z drogimi prawnikami.
„Tak” – odpowiedziałem, a mój głos był spokojny, co mnie zaskoczyło.
„Jak pilne?” zapytała.
Spojrzałem na ekrany. Spojrzałem na dokumenty z informacją o stanie konta, otwarte w innym oknie. Spojrzałem na zegar odliczający czas do momentu, w którym informacja ta stanie się widoczna dla kadry kierowniczej.
„Są teraz w systemach administracyjnych” – powiedziałem. „Jeśli zdobędą kontrolę na poziomie roota, będą mieli klucze do wszystkiego. Do każdego klienta. Do każdego konta. Do każdej transakcji”.
Cisza.
Nie ta dobra cisza, w której ktoś się zastanawia. Zła cisza, w której ktoś zdaje sobie sprawę, że przerósł swoje możliwości.
„Co mam zrobić?” zapytała.
„Nic” – powiedziałem. „Chciałem tylko, żebyś wiedział, na czym stoimy”.
„Czy możesz ich powstrzymać?”
Mogłem. Zatrzymałem się gorzej. Zrobiłem to z mniejszym wyprzedzeniem i mniejszymi zasobami. Zrobiłem to, gdy ludzie tacy jak Lisa spali.
„Prawdopodobnie” – powiedziałem.
„W takim razie zrób, co musisz” – powiedziała. „Po prostu to napraw”.
O 3:10 nad ranem, po dwudziestu minutach wyjaśniania jej szczegółów, które powinna była zrozumieć, ale tak się nie stało, powtórzyła to jeszcze raz, tym razem ostrzejszym głosem, gdyż w końcu ogarnął ją strach.
„Po prostu zrób wszystko, co konieczne, żeby to naprawić, Davidzie.”
Coś we mnie ucichło.
Nie wściekłość. Nie panika. Tylko to czyste, ostateczne zrozumienie.
To zdanie stanowiło opis mojego stanowiska pracy i zawsze nim było.
Zrób, co musisz. Napraw to. Spraw, żeby zniknęło. Upewnij się, że nigdy nie będę musiał o tym myśleć.


Yo Make również polubił
Jak usunąć plamy z wybielacza. Niezawodny środek!
Moja nana robiła to cały czas! Uwielbiam to!
Ulepsz swoje róże, sadząc je w plasterkach pomidorów: zaskakująco skuteczna metoda
Pomysłowa wskazówka, jak dokładnie wyczyścić piekarnik i nadać mu połysk