Jednak gdy przyjrzałem się bliżej rękopisowi, krew zrobiła mi się zimna.
Papier wydawał się nieodpowiedni – zbyt lekki, zbyt nowoczesny.
Atrament, gdy spojrzałem na niego pod światłem latarki w moim telefonie, był dziwnie jednolity, pozbawiony drobnych różnic, które można by zaobserwować w przypadku starego pióra wiecznego.
A co najgorsze, rękopis był lekko wilgotny.
Tusz w niektórych miejscach był wyblakły i rozmazany.
Papier wydawał się cienki i słaby.
To nie był oryginalny rękopis Artura.
To było fałszerstwo.
Ogarnęła mnie fala autentycznego, wyniszczającego strachu.
Nie strach przed tym, co mi zrobili.
Strach przed tym, co to oznacza.
Bo jeśli to było falsyfikat, to gdzie był prawdziwy rękopis?
A co ważniejsze… co jeszcze zrobili?
Przyjrzałem się bliżej, świecąc latarką do ukrytego schowka.
Obok fałszywego pergaminu leżało coś jeszcze.
Coś, co sprawiło, że poczułem ucisk w żołądku, jakbym spadł z klifu.
Drogi zestaw do renowacji antyków.
Dokładnie ta sama marka, której używałem w swojej pracy archiwalnej.
Zestaw, z którego Willow bezlitośnie kpiła za każdym razem, gdy widziała, że go używam.
„Znów bawisz się w naukowca, Vivian. Jakie to dziwne. Jakie to kompletnie bez sensu.”
Sytuacja stała się przerażająco, idealnie klarowna.
Willow i Silas ukradli oryginalny patent.
Jeszcze nie wiedziałem jak, ale miałem się dowiedzieć.
Złożyli wniosek sami – prawdopodobnie pod szyldem spółki-wydmuszki, której prawniczym ekspertem był Silas.
Następnie stworzyli tę fałszywą, gorszą wersję, umieścili ją w schowku zegara razem z moim zestawem do renowacji i prawdopodobnie mieli plan, aby ją „odkryć” w trakcie jakiegoś starannie zaaranżowanego momentu.
Gdyby to zrobili, twierdziliby, że ukradłem oryginalny rękopis i albo go zniszczyłem, albo stworzyłem nic niewartą falsyfikat w desperackiej próbie zatrzymania spadku.
Wykorzystywali przeciwko mnie moje własne narzędzia zawodowe, przedstawiali mnie jako oszusta z urojeniami, który był tak niestabilny psychicznie, że zniszczyłem spuściznę mojego dziadka, zamiast pozwolić komuś innemu ją przejąć.
A biorąc pod uwagę moje dwa lata starannie udokumentowanej „niestabilności” – wszystkie szepty i wyreżyserowane obawy – ktoś by w to uwierzył.
Moja reputacja zostałaby zniszczona.
Moja kariera by się skończyła.
Zostałabym prawnie uznana za niezdolną do czynności prawnych, pozbawiona prawa do spadku i oddana pod opiekę mojej siostry i jej narzeczonego, prawnika.
Stałem w tym zakurzonym gabinecie, trzymając w rękach falsyfikat.
I poczułem, że coś we mnie się krystalizuje.
Coś zimnego.
Coś strategicznego.
Coś niebezpiecznego.
Nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia.
Starannie sfotografowałem wszystko – zegar, fałszywy rękopis, zestaw do renowacji – wykorzystując naturalne, poranne światło, aby uchwycić każdy szczegół.
Teraz moje ręce były pewne.
Mój umysł pracował, analizował, planował.
Odłożyłem falsyfikat i zestaw do schowka w zegarze i starannie go zamknąłem, pozostawiając wszystko dokładnie tak, jak je zastałem.
Niech myślą, że pułapka nadal jest na swoim miejscu.
Niech myślą, że nadal działałem w ciemno.
Następnie pojechałem do lokalnego sklepu z artykułami archiwalnymi i kupiłem wszystko, czego potrzebowałem: dokładnie tę markę papieru archiwalnego, którego zawsze używał Arthur, odczynniki chemiczne, szkiełka mikroskopowe i cały zestaw narzędzi do analizy chemicznej.
Zapłaciłem gotówką.
Użyłem starego laptopa, który nie łączył się z żadną z sieci rodzinnych.
Nie miałem zamiaru udowadniać, że rękopis jest fałszywy.
Miałem zamiar udowodnić, że złożony przez nich patent był oszustwem — i odkryć dokładnie, jak bardzo był oszustwem.
Przez następne dwa dni prawie nie spałem.
Zaaranżowałem kuchnię w moim mieszkaniu jako prowizoryczne laboratorium, starannie analizując sfałszowany manuskrypt wszelkimi dostępnymi mi metodami. Badałem papier pod powiększeniem, zwracając uwagę na skład włókien i strukturę chemiczną.
Gazeta była nowoczesna, ale nawet nie aż tak nowoczesna.
Na podstawie sygnatury barwnika można wnioskować, że najwcześniej powstał w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.
Przeprowadziłem dodatkowe testy mierzące zawartość kwasów i środków wybielających stosowanych w procesie produkcji.
Wszystko w tym dziele krzyczało, że powstało w ciągu ostatnich trzydziestu lat, a nie jest oryginalnym rękopisem.
Ale to właśnie wzór chemiczny dał mi prawdziwą odpowiedź.
Stop Vance’a Dziadka Arthura miał być idealnie zrównoważoną mieszanką metali ziem rzadkich i określonych stabilizatorów chemicznych.
Receptura w fałszywym manuskrypcie podawała skład stopu.
Ale wystąpił błąd w procentowej zawartości środka stabilizującego: wanadu.
Procent był niższy o 0,3 procenta.
Dla niewprawnego oka może się to wydawać mikroskopijne.
Jednak dla chemika — dla kogoś, kto zna się na materiałoznawstwie — była to katastrofa.
Różnica wynosząca 0,3 procenta spowodowałaby osłabienie konstrukcji.
Pod wpływem ekstremalnego ciepła lub naprężenia stop uległby zniszczeniu.
Może to potrwać lata.
Może to potrwać kilka minut.
Ale to się nie powiedzie.
A Artur — mistrz chemii — nigdy nie popełniłby takiego błędu, gdyby ktoś nie skopiował szkicu: wersji wstępnej, pracy w toku, którą Artur poprawiał ręcznie w ostatecznej wersji rękopisu.
Oznaczało to, że prawdziwy oryginał, idealny rękopis, wciąż był gdzieś ukryty.


Yo Make również polubił
Ta naturalna receptura na stałe usunie włoski z twarzy
Zupa warzywna rozgrzewająca żołądek
Ciasteczka poranne, które przygotowywała mi moja babcia: w końcu znalazłam przepis, którego tak długo szukałam!
Zupa spalająca tłuszcz z kapustą – Pyszny sposób na lekką i zdrową dietę